wtorek, 26 sierpnia 2014

Fifty shades of SMACKED - początek.

Ja nie umarłam, ani moja współtwórczyni, ani SHIP również nie poległ na batalii.
Wracam, a raczej wracamy z czymś innym i bardziej wymuskanym, niż pozostałe opowieści, które tylko były malutkim liźnięciem. Niedawno w Internecie rozpoczęła się burza. O czym mowa? Chyba każdy wie - Fifty Shades of Grey. Trailer zdobywa ogromne wyświetlenia, fani czekają. A także każdemu z osobna działa wyobraźnia. Tak jest u Nas! Z tej racji, że jesteśmy niezdrowe na umyśle i bijemy się z tym samym przez wiele lat, to sprawia Nam ogromną przyjemność. Poza tym poznajemy nowe pozytywne aspekty tych bohaterów. Może większość jest wykreowana przez Nasze głowy, jednakże staramy idealnie dopasować je do nich.
Ciągle odkrywamy coś na nowo, a Nas to cieszy. Fani żyją, ship również!

I look and stare so deep in yours eyes,
I touch on you one more and more every time,
When you leave I'm beggin' you not to go.


Nowy Jork pogrążony był w popołudniowym słońcu, które ogrzewało miasto swym gorącym oddechem, jak ciepłym kocem. Charakterystyczne żółte taksówki sunęły leniwie po zakorkowanych alejach i ulicach. Central Park tętnił życiem. Przerwa obiadowa była bowiem jedna z niewielu okazji, by wyrwać się z klimatyzowanych, szarych wieżowców i zaczerpnąć powietrza na kolejne godziny pracy. Gdzieś z oddali dochodził dźwięk wyjących syren, ale na mieszkańcach nie wywarło to żadnego większego wrażenia. Na tym polega życie w wielkim mieście. Na nie przejmowaniu się czymś, co cię nie dotyczy. Każdy dokądś zmierza, każdy dokąd się spieszy i nie ma czasu opłakiwać kolejnej ofiary kradzieży, kolejnego morderstwa. Pewnie, że nie raz i nie dwa ktoś przesiadając się w metrze pomyślał - co za Świat? - i pokiwał smętnie głową, ale nie można oczekiwać niczego więcej, bo bądźmy realistami, ludzie są tylko ludźmi. Jednakże nie każdy pozostawał obojętny na wszechogarniającą fale zbrodni, która każdego dnia próbowała wedrzeć się do Miasta, które nigdy nie zasypiało. Codziennie o sprawiedliwość wałczyła policja i ekipa z laboratorium kryminalistycznego, którym kierował detektyw Mac Taylor. Fala upałów nie ominęła także i jego, i teraz nadąsany zastanawiał się, co takiego zrobił, że musiał się tu kisić. Klimatyzacja wysiadła, a wraz z nią jego dobry humor. Teraz spocony, zmęczony i zły bardziej niż kiedykolwiek odczuwał zmianę nastroju. Dokuczały mu zdrętwiałe od wielogodzinnej pracy przy biurku plecy oraz natrętne myśli o pięknej Greczynce, od których nie potrafił się uwolnić.
Należał do niej, choć ona tego nie dostrzegała. Jako facet, który umie doskonale skryć swoje uczucia pod maską obojętnego i twardego człowieka, nikt nie mógł odczytać jego najskrytszych marzeń i pragnień. Pomimo, że znali się od dekady potrafił ją zaskoczyć. Oczywiście był dla niej, jak otwarta książka, ale zazwyczaj ofiarował jej kilka grzecznych rozdziałów. Wiedziała wszystko, a zarazem nic. Zatrzymywał ją w odpowiednim momencie, tak jakby obawiał się odrzucenia.
Czy ta nieśmiałość do niej była czymś innym? Czymś bardziej szalonym?
Stanął przed szklaną szybą z rękoma w kieszeniach. Spokojnym wzrokiem obserwował szczyty budynków.
Pragnął uwolnienia ze sztucznego żywota.
Budziły się w nim żądze, których nie potrafił opanować. Z dnia na dzień, z godziny na godzinę krew krążyła szybciej w żyłach, a nozdrza i źrenice rozszerzały się w gorączkowym pożądaniu, którego nie umiał odepchnąć. Kryła się w nim bestia, która nie uznawała odmowy, ale pragnęła erotyzmu i cierpienia, która potem przyniosła by cudowną rozkosz. Był jak wulkan, czekał tylko, żeby wybuchnąć, wyczuć swój moment. Jako człowiek z natury spokojny i opanowany początkowo beształ sam siebie za TAKIE myśli, jednakże z czasem zrozumiał, że nie chce się opierać tej tajemniczej sile, a ona.. Ona magnetyzowała go swoimi ruchami, olśniewała urodą. Przy niej jego męskość budziła się do życia i miał ochotę wziąć ją tu i teraz. Gdziekolwiek byle ujrzeć ją obnażoną i drżącą, ale spragnioną jego dotyku.. pocałunków. Skazana na łaskę. Tak bardzo pragnął ją posiąść, mieć ją na wyłączność. W myślach przeniósł się do starożytnej Grecji, gdzie byłaby jego niewolnicą; ta myśl przeraziłaby go, gdyby nie jego pewność siebie. Wreszcie przestał być ofiarą, a zaczął utożsamiać  się z napastnikiem, agresorem. Otarł dłonią spocone czoło i westchnął przeciągle, wiedząc iż nigdy nie zdobędzie się na to, by wyznać jej swoje uczucia. Rozjuszony własnymi smętnymi myślami, zwalił się na skórzaną kanapę i przymknął oczy. I wtedy poczuł czyjąś ciepłą dłoń na swoim policzku. Wtulił w nią twarz, a potem powoli uniósł powieki. Przed nim stała jego pięta Achillesowa, jego grecka bogini, jego Stella. Jej włosy pachniały cytrusami i czymś czego nie rozpoznawał. Wyciągnął ku niej dłoń, jednakże ona odsunęła się nieznacznie i przysiadła na skraju biurka. Powietrze zrobiło się gęste, a oddech przyśpieszył. Chciał ją zapytać, co ją sprowadza, ale głos utknął mu w gardle, gdy zaczęła powoli bawić się rąbkiem swojego t-shirtu. Jej zielone spojrzenie przewiercało go na wylot i czuł, jak rodzi się w nim podniecenie. Kobieta przygryzła dolną wargę i dotykając szyi, westchnęła przeciągle. To było zbyt wiele dla mężczyzny, który od dawna żył na krawędzi. Wstał i kiedy juz miał złożyć pocałunek na jej smukłych ramionach, ktoś potrząsnął nim mocno i z nicości dosłyszał tak dobrze znane wołanie:
 - Mac? Mac?! Obudź się! - mężczyzna powoli otworzył oczy i ze smutkiem stwierdził, że znów zasnął, błądząc w swoich fantazjach.
- Przepraszam – odpowiedział szorstko pocierając zimną dłonią czoło. Podniósł głowę wyżej i napotkał na jej twarzy grymas dezorientacji. Wzruszył tylko ramionami wstając przy czym poprawiając swoją koszulę. Bez żadnych słów podszedł do biurka na chwilę tam przystając. Był do nie odwrócony plecami. Na skórze wyczuwał napięcie, jakże denerwujące i beztroskie. Właśnie zatrzymał się na rozdziale, którego nie może poznać. Gdyby się odwrócił, zauważyłaby coś nieporządnego? Nie miał pojęcia.
Poruszył nogą. Melodia stukających kluczyków obezwładniła jego umysł bezgranicznie.
- Co się stało? – zapytał zwyczajnym tonem obracając nieznacznie swoją głowę w jej kierunku; stała tam pełna pytań z niedowierzaniem patrzyła na jego zachowanie. W jakiś sposób była zatroskana, ale dostrzegał, że coś ją blokuję jakby nie chciała drążyć w jego dotychczasowym życiu i problemach.
- Dobrze się czujesz?
Mac pokręcił nieznacznie głową i przez chwilę zdawało jej się, że w końcu na nią spojrzy, tym razem tak naprawdę. Myliła się. Po raz kolejny skierował wzrok gdzieś ponad nią.. Patrzył, ale nie widział. Od kilku dni był jakiś nieobecny duchem, zimny i wyniosły. Czuła, że coś prześlizguje jej się przez palce, że coś przegapiła, jakiś moment, w którym nastąpiła ta nagła zmiana. Prawdziwy Mac Taylor był człowiekiem zdyscyplinowanym, ale ciepłym i serdecznym. Teraz jednak stał przed nią mężczyzna, którego nie poznawała, ale który dziwnie na nią działał. Chciała krzyczeć, bić i płakać, aż w końcu wyzna jej prawdę. Z drugiej jednak strony pragnęła tylko jednego; utonąć w jego silnych, męskich ramionach. Na tą myśl jej serce zaczęło bić szybciej, a policzki i dekolt pokryły się szkarłatnym rumieńcem, którego on jednak nie dostrzegł.
 - Mac? Powiedz mi, co cię dręczy - powiedziała tak cicho, że ledwo ją dosłyszał. A on tylko zlustrował jej postać i pozostał niewzruszony. Kiedy w końcu się odezwał jego głos był zimny, pozbawiony emocji.
- Czuję się wspaniale, Stello. Nie rozumiem skąd twoje obawy.
Wypuściła ciężkie powietrze z płuc, ten dźwięk dotarł do jego zmysłu słuchu; to było rozkoszne brzmienie. Delikatnie zacisnął szczękę skupiając się na trzymanych przez niego kluczykach od samochodu. Podrzucił je w dłoni kilka razy utrzymując z nimi kontakt wzrokowy.
- Muszę coś załatwić.
Wyminął ją w progu drzwi, zabierając marynarkę z wieszaka szybko ją narzucając na swoje ramiona.
- Miłego dnia – wyszeptał w drodze do windy.
Przeszedł ją dziwnie miły dreszcz. Nie odwróciła głowy, nie mogła. Zastygła w miejscu, otaczające pomieszczenie zacisnęło się kurczowo wokół jej drobnej osoby niczym kapsuła. Grawitacja położyła jej siłę na deski ringu, z którego będzie ciężko się podnieść.
Tymczasem on wsiadł do windy. Zdążyła jeszcze dostrzec jego ręce wciśnięte w czarne spodnie garnituru za nim zniknął za metalowymi drzwiami. Kiedy tylko został sam ze sobą oparł się o ścianę, która okazała się przyjemnie chłodna, co na chwilę ostudziło jego spragnione ciało. Jednakże jego wyobraźnia nie pozwalała mu na to. Wyobrażał sobie, jak bierze ją tutaj w tej windzie. Przyciska do ściany swoim ciałem, całuje szyję i dekolt. Widział jak jej nogi oplatają go w pasie, a jej plecy wyginają się w łuk, podczas gdy on porusza się w niej rytmicznie. Dźwięk rozsuwających się drzwi przywrócił go do rzeczywistości. Ruszył przed siebie żwawym krokiem, a gdy znalazł się na parkingu, pośpiesznie wsiadł do swojego czarnego SUV'a i ruszył z piskiem opon. Gnał przez dziwnie puste ulice, ściskając kierownicę tak mocno, że aż zbielały mu kostki. Kolejno wymijał wszystkie samochody, nie bacząc na ograniczenia prędkości. Wiedział, że nic mu nie mogą zrobić. Żałował tylko jednego w tym momencie, że nie posiadał sportowego auta, jakże szybkiego i dzikiego.
Zaciągnął ręczny. Wylądował gdzieś na pustkowiu; miejsce gdzie go nikt nie znajdzie, jak nie zacznie szukać.
Otworzył drzwi od samochodu stawiając nogi na ziarnistym podłożu. Wciągnął powietrze w nozdrza wstając mocno zatrzaskując pojazd. Poczuł adrenalinę płynącą w żyłach. Gryzła, szczypała i paliła. Jak można być tak wkurzonym i podnieconym jednocześnie?
Czasami czuł się, jak wrak człowieka, na którego czeka tylko jeden wyrok – śmierć. W tej chwili posiadał nikczemną władzę, niemniej jednak nie był zdolny jej opanować.
Irytacja krążyła w jego umyśle. Nie mógł nadziwić się przez chwilę swoją mocą.
Kamienie chrzęściły pod jego eleganckimi butami, gdy przechadzał się w tą i z powrotem. Nie panował nad swoimi emocjami, cholera, nie potrafił nawet zapanować nad swoim ciałem, które za każdym razem gdy ją widział, zaczynało płonąć, jak pochodnia. Westchnął ciężko dając upust swej frustracji, cisnął kamieniem w wody rzeki Hudson, która płynęła leniwie, nie przejmując się jego troskami. Zastanawiał się, jak miał z nią rozmawiać skoro samo jej wyobrażenie sprawiało, ze jego męskość stawała na baczność. Nie chciał jej skrzywdzić, jednakże cos w nim, jakaś jego część pragnęła mieć nad nią kontrole. I wreszcie zrozumiał, że chciał, by była tylko jego. Kiedyś gdy fantazjował o niej czul się winny, teraz jednak marzył tylko tym, by ja posiadać, by trzymać ja w swoich ramionach i chronić przed chciwymi oczami. Marzył, aby ją skuć i torturować swoim językiem, aż będzie błagać, by w nią wszedł, aż będzie zebrać jego dotyk. Taak... tak właśnie będzie. Zdobędzie ją, a potem spełni swoje wszystkie fantazje, o których jej się nawet nie śniło. Ostatni raz spojrzał na odbijające się w rzece słońce, a potem wsiadł do swojego auta, które teraz wydawało mu się najlepszym modelem na świecie.
* * *
Stukot, szarpnięcia; jedynie to dudniło w jego czaszce podczas jazdy metalowym dźwigiem, gdy tylko rozsunęły się ciężkie drzwi energia w nim wyzwoliła coś, czego by nikt się nie spodziewał, nawet on sam. Postawił jeden krok po czym następny przypływ władzy uderzył w najczulsze punkty nerwów. Teraz szedł władca swoich marzeń i pragnień.
W obrębie jego pola widzenia ujrzał plecy mężczyzny i ją, w jego marnym towarzystwie. Skupione oczy wścibskich ludzi spoglądały to na niego, a to na nią.
Czy się bał?
Nie.
On teraz pragnął.
Nic nie miał do stracenia.
Odpiął guziki marynarki i twardym krokiem ruszył w stronę odchodzącego adoratora.
Z każdym krokiem czul się coraz pewniej. Krew, która wcześniej burzyła się w nim, teraz zmieniła się w skandynawskie jezioro. Zobaczył, ze wszystkie oczy zwrócone są ku niemu, że każdy spogląda na niego, zaintrygowany ale także zahipnotyzowany jego ruchami. Powoli wyzwolił się z marynatki i przerzucił ją sobie przez ramie, a kiedy zatrzymał się przy Walshu, przybrał niedbałą pozę, która demonstrowała również władze.
 - Witam, nazywam się Taylor i jestem szefem tej jednostki. Czy wystąpił jakiś problem techniczny? - zapytał chłodno, patrząc na jego strażacki uniform.
 - Oh, nie, nie. Ja tylko wpadłem na prywatną rozmowę - odpowiedział tamten, uśmiechając się bezczelnie.
 - Cóż, to jest laboratorium kryminalistyczne, nie biuro złamanych serc. Tu ludzie pracują nad ważnymi tropami w śledztwach i wołałbym, żeby załatwiał Pan swoje sprawy poza murami tego budynku, zrozumiano? - jeszcze nigdy nie był zarazem tak złośliwy i stanowczy. Flack, który akurat wysiadł z windy, przystanął i nie mógł uwierzyć własnym uszom. Czyżby świat czekała zagłada? Czy może to Mac jest kosmitą? Czekał bez ruchu na rozwój sytuacji. Strażak tylko uśmiechnął się z wyższością i rzekł drwiącym tonem:
 - Szef nie może pobzykać, więc się wścieka? Powiem ci coś, gościu. Ta noc należy do mnie - w tym momencie Macowi puściły nerwy i sam nie wiedział kiedy jego pięść spotkała się z nosem młodziaka, który zaskoczony, zatoczył się do tyłu i po chwili zniknął za metalowymi drzwiami windy. Taylor nie zwracając uwagi na tłum obserwujących go gapiów, poprawił kołnierzyk koszuli ruszając w stronę swojego gabinetu. Flack stał, jak zaczarowany.
 - Cholera, niech no tylko Messer się o tym dowie!


 TO NIE KONIEC DROGI CZYTELNIKU!