Pewnie i tak nie zbyt dobrze, jakbym oczekiwała.
Snow Patrol - New York
"Only know you love her when you let her go...
but I can't let her go"
Dzisiejszy wieczór zmienił wszystko.
Właśnie patrzył na jej twarz, pełną żalu i roztargnienia. Miał tu nie przychodzić. Nie chciał myśleć, że za kilka godzin go opuści. Był dość samotny w swoich czterech ścianach, ale teraz jego dusza została ogołocona. Pozbawiona minimalnej ochrony, na ciosy z zewnątrz. Ona była ostoją, nadzieją na lepsze jutro. Wystarczyła tylko jej obecność, aby na chwilę wzeszło słońce. A gdy odchodziła, fala ciemności powracała ze zdwojoną siłą.
Kilka godzin temu, wpatrywał się tępo w wypowiedzenie leżące na biurku. Zdruzgotany, nerwowo zerknął na greczynkę. Był wściekły. Nie na Stellę, tylko na siebie. Ta kartka była jakimś powodem, o którym nie wiedział, a raczej nie starał się odszukać. Słowa były zbędne. Widział to w jej oczach. Litość na uwolnienie. To wołały iskrzące, zielone tęczówki.
A przecież miał postanowienie..
- Jestem w tym dobra – powiedziała, biorąc filiżankę po kawie do ręki. – Gotowy?
- Bardziej już nie będę – odpowiedział ponuro, przysuwając się ku przyjaciółce. Stella zaśmiała się, spoglądając w fusy.
- Hmm… - mruknęła poważnie, nie spuszczając wzroku z fusów. – Twoja psixi ma cień.
- Moja co? – zapytał ze zdziwieniem Mac, uśmiechając się.
- Twoja psixi. Twoja dusza – detektyw przechylił lekko głowę, cały czas spoglądając na skupioną kobietę. – Dno filiżanki mówi mi, jak się dziś czujesz. Gdy masz problem, ciąży to na twojej duszy – spojrzała na Taylor'a, przerywając.
- Czyli mam problem? – zapytał, w myślach wiedząc, do czego zmierza.
- Tak i… Dotyczy on kobiety – rzekła poważnie. – Widzisz, ta kobieta… zdaje się, że masz coś, co należy do niej – Mac uśmiechnął się, obserwując ją uważnie. – Ten przedmiot jest złoty i jego wartość jest bardziej honorowa, niż pieniężna – po chwili sięgnął do kieszeni spodni, wyjmując z nich odznakę Stelli. Kobieta uśmiechnęła się do niego, nie patrząc już w fusy. Wzięła odznakę. – Nie potrzebuję fusów, żeby wiedzieć, jakie mam szczęście, że jesteś w moim życiu, Mac.
Mężczyzna pokręcił głową zmieszany, słuchając jej słów. Zastanawiał się, czy to jest dobry moment na powiedzenie, jak się czuję od wielu lat. Ale rozsądek wziął w górę, podpowiadając mu, że ma jeszcze czas.
- Okej, okej, co my tu mamy? - mruknął zmieszany, biorąc filiżankę do ręki. Bonasera oparła się o jego ramię, lekko w nie klepiąc, powiedziała:
- Proszę. Widzisz? To litera „S”. To Stella, kobieta w twoim życiu. Którą czasami uwielbiasz, a która czasami ogromnie cię wkurza – zaśmiała się szczerze.
Jeszcze nie teraz, mamy czas. Och, jak bardzo się mylił. Minął rok, a on nadal stał w tym samym miejscu, z tymi samymi słowami. Nieśmiałość zatracała jego szczęście i przyszłość, a zasady, których nie lubił łamać, pogrążały.
Na widok, żegnającej się Bonasery, w jego serce wbijał się ostry nóż, który rozdzierał już połatany mięsień. To było gorsze, niż śmierć. Ból w klatce piersiowej rozprzestrzeniał się, gdy spotkał bezradne spojrzenie. Pragnął tego uniknąć. Uczuć, jakie mogę z niego wypełznąć.
Ucieczka, ją zaboli, ale musiał stąd wyjść. W jego głowie ciągle świeciła czerwona lampka z ostrzeżeniem ewakuacji.
Odwrócił się na pięcie, ponuro stąpając po parkiecie.
Zostawił ostatnią szansę.
Szedł wzburzony w stronę budynku laboratoryjnego.
"Come on,
come out,
come here,
come here"
Głucha cisza wypełniała puste biuro. Taki klimat najbardziej mu odpowiadał. Bez niej nie będzie tym samym człowiekiem. Stanie się odludkiem, pociągnie siebie na samo dno, zabierając najlepsze wypomnienia. come out,
come here,
come here"
"Come on,
come out,
come here,
come here"
Nowy Jork, nocą. Czego można jeszcze od życia chcieć? come out,
come here,
come here"
Z zamyśleń wyrwało go pukanie do szklanych drzwi. Płomień nadziei rozpalił serce.
- Danny? - zapytał, rozczarowany. Myślał, że w progu zastanie kogoś innego.
- To nie ona - odrzekł. - Gdy wyszedłeś, zalała się łzami.
Nie chciałem. Nigdy nie chciałem jej skrzywdzić.
Z powrotem przybrał nadąsaną postawę, wzrok kierując na panoramę miasta.
- Dlaczego to zrobiłeś? - ironia w głosie młodego detektywa rosła z każdą sekundą. - Nie stać cię na pożegnanie? To twoja przyjaciółka! - podniósł ton, po raz pierwszy od dłuższego czasu pracy z Taylor'em.
- To nie twoja sprawa - syknął, nie zwracając się do kolegi. Messer zacisnął palce.
- Mylisz się.
Puścił to między uszy.
- Dlaczego jej nie powiedziałeś, że ją kochasz? - powiedział prosto z mostu. Blondyn od bardzo dawno widział ta chemię między nimi. To było coś niesamowitego widzieć dalekie, pełne uczucia spojrzenia.
Mac spuścił głowę, chroniąc swój umysł od rozpaczy.
- Wylatuję rano - poinformował Messer, przerywając chwilową ciszę. - Masz jeszcze czas..
Na te słowa, Taylor wzburzył się, wreszcie stając oko, w oko z towarzyszem.
- Straciłem go dawno temu! - gromki głos, obił się o szklane ściany pomieszczenia. Danny założył obie ręce na piersi i zrobił krok w przód.
- Może inaczej - przechylił się z palców do pięt. - Wiesz, dlaczego tak naprawdę wyjeżdża?
Widziałem w jej oczach litość, błagała o pozwolenie. Nie musiałem pytać.
- Nie wiem - fuknął, obojętnie.
- Ona cię kocha, tak bardzo, że aż ją to boli - wyjawił ze spokojem, ale i z twardością w głosie. - A wiesz, dlaczego boli? Bo boi się przyznać, że jest w tobie zakochana.
Ona mnie kocha?!
Oszołomiony tą wiadomością pognał do wyjścia, zostawiając na środku swojego przyjaciela. Nawet nie zbadał o to, aby zabrać z wieszaka marynarkę.. Tym się nie przejmował. Celem było, jak najszybsze dotarcie do drugiej połowy miasta, tam gdzie jeszcze chwilę mieszkała, jego Stella.
Stojąc zdyszany przed jej drzwiami, w duchu modlił się, żeby go wpuściła do środka, by przynajmniej zamienić z nią kilka słów.
Zapukał kilka razy.
- Stella! - krzyknął. - Wiem, że tam jesteś - powiedział, dalej waląc w wejście. - Wpuść mnie, chcę z tobą porozmawiać.
"Come on,
come out,
come here,
come here"
Po chwili pochwycił ciche kroki, zbliżające się do niego. come out,
come here,
come here"
- Zostaw mnie - usłyszał z zamknięcia. Jej głos.. pełen żalu, goryczy. W jego gardle stanęła gula.
- Proszę.. - wyjąkał, kładąc dłoń i czoło na drewniane drzwi.
- Czego chcesz?! - zapytała, stając w progu. Oczy miała podpuchnięte, była okazem nędzy i rozpaczy.
Ujrzawszy ją, poczuł się winny. Gdyby nie on i jego głupie farmazony, nie doszło by do tego. Jej płacz, nigdy nie powinien się pojawić.. i to z jego błędu. Przecież, nie jest z tych, którzy krzywdzą.
Przecierając powieki, westchnął spoglądając na jej drobną osobę.
- Ciebie - rzekł, biorąc jej dłoń w swoją, ciągnąc do siebie i składając pocałunek na ustach.
- Co się stało? - spytała, oszołomiona patrząc w te jego niebieskookie obłoki.
- Danny.. - dotknął jej nabrzmiałych policzków. - Powiedział mi, że.. wyjeżdżasz przeze mnie i.. - nie dano było mu skończyć.
- Że cię kocham? - weszła mu w zdanie, opuszkami palców przejeżdżając linię szczęki.
- Przepraszam - powiedział chicho, zaciskając mocniej lewą rękę na jej talii. Chciała coś powiedzieć, ale uciszył ją kładąc palec wskazując na wargach. - Przepraszam cię, za to że tak postąpiłem, że nie dałem ci szansy na pożegnanie ze mną. Bałem się uczuć. Wiesz, że jestem tchórzem w takich sprawach. To u mnie ciężko przychodzi, jak i odchodzi - mówił najszczerzej, jak mógł. - Rok temu, zamierzałem ci powiedzieć, że.. - to było takie trudne, choć przed kilkoma minutami był pewny siebie.
- Wiem - wyszeptała, łagodząc roztargnienie detektywa. - Też chciałam to zrobić, ale usłyszałeś kompletnie inną wersję - nogą zamknęła drzwi, nie opuszczając ramion mężczyzny.
- Naprawdę?
Zaśmiała się pomimo tylu wydarzeń.
- I - powiedziała, obrysowując część twarzy. - Też cię pragnę, od kiedy pamiętam - przybliżyła się, wskutek czego ich nosy stykały się. Delikatnie i bez pośpiechu chwyciła dolną wagre, a następnie wpiła się w usta, pożerając je.
Próba dominacji.
Dzikość i pasja.
Wirtuozja ciał.
Pragnienie dopełnienia.
Miłość to coś więcej, niż tylko gra dla dwojga.
"Come on,
come out,
come here,
come here"
come out,
come here,
come here"
Retrospekcja, oryginalna z odcinaka 5x24. :)
Cieszę się, że w końcu coś Ci wyszło spod paluszków :)
OdpowiedzUsuńNie jestem obeznana CSI:NY tak bardzo, by znać wszystkie odcinki na pamięć, ale podoba mi się to, co tu przedstawiłaś.
Szkoda, że nie dowiedział się najpierw od Stelli, ale tak widocznie musiało być.
W kilku miejscach nie dałabym przecinków, ale to nie kuje w oczy.
Ściskam
Ocknęło mi się w wyobraźni. A przy tej piosence, aż żal coś nie napisać! Och musiałam! Wątpiłam, zaczynałam z kilka razy, ale poszło. Rozgrzewka, zawsze się przydaję.
UsuńOch, ja ten odcinek znam na pamięć. On został przeze mnie oglądnięty więcej niż 100 razy. Scenariusz wyszedł z pod ręki Meliny, więc tylko go kochać. <3
No, wiesz, ja nie umiem, nooo. Moja interpunkcja [*] Czasami się zastanawiam, co ja robię? :D
PS. Tylko nie za mocno! ;)
Uhuh...! To było świetne! Widzisz? Mówiłam, że tak będzie! Opowiadanie genialne! Ta scena w drzwiach coś mi przypomina... Czyżby Ania była zazdrosna o Castle? ;) Cóż, my możemy tylko pomarzyć... Oby tak dalej! :* Genialnie Ci wyszło! I ten Danny.. ehh... hahahaha xd przypomniało mi się SAMA-WIESZ-CO xd
OdpowiedzUsuńxoxo Rose
Nocą się najlepiej piszę. :D A jakie, ja miałam wizje! Aż się wzruszyłam.. *cry a lot*
UsuńTak, jestem mega zazdrosna, bo Oni dostali, czego chcieli, a ja muszę sobie ubzdurać! Ale tak, czy owak, dobrze jest! Lubię moje własne scenariusze wydarzeń.
Danny, zawsze najlepszy w takich momentach, on jest do tego stworzony!
Take care, Rose.
XOXO
Natrafiłam na twój blog przypadkiem ale jstem nim oczarowana, będę czytać tymczasem zapraszam Cię na mojego bloga, który dopiero rusza.
OdpowiedzUsuńW jego życiu wszystko ulega zmianie. Miał wszystko czego tylko zapragnął. Dom, kochającą żonę... Jedna chwila, jedno spojrzenie, jeden dotyk są w stanie odmienić wszystko. Historia, która w rzeczy samej jest nawet za trudna do zdefiniowania, tycząca miłości dwóch mężczyzn.
http://esencja-natury.blogspot.com/
Cieszę się, że będziesz zaglądać, a póki, co już zostawiłam komentarz pod Twoim wpisem. :)
Usuń