poniedziałek, 7 października 2013

9. Witaj, Rose!


Obudził ją  niemiłosierny ból w dolnej części pleców. Przez niego zrywała się w nocy, co pół godziny. Plus do tego kopnięcia maleństwa stawały się coraz bardziej częstsze i boleśniejsze. Nie wspominając od skurczach, które nie były regularne - jeden, bądź dwa na dzień.
Ociężała podniosła swoje ciało do pozycji siedzącej. Delikatnie przetarła powieki, po czym spoglądnęła na zegarek - była 8:10. Skierowała głowę w prawą stronę. Tam o dziwo znalazła puste miejsce obok siebie. Mac'ka nie było. Z kuchni lub innego pomieszczenia nie mogła dosłyszeć żadnego dźwięku.
- Świetnie! - wycedziła przez zęby, stłumionym głosem. W tej chwili była bezradna, czuła się okropnie, a na dodatek nie miał, kto jej pomóc wstać z tego cholernego łóżka. Nieporadnie zwlekła nogi z materaca, dotykając stopami chłodnej podłogi. Przez jej ciało przeszedł mały dreszczyk zimna. W końcu powoli, ale stanowczo podniosła się do góry, lekko chwiejąc się na nogach podeszła do szafy wyciągając z niej sporą granatową rozpinaną bluzę.
Nakładając ją na siebie spostrzegła małą karteczkę leżącą na komódce przy ścianie z lewej strony. Markotnym krokiem ruszyła w tamtą stronę. Gdy rzuciła wzrokiem na pismo, na twarzy Greczynki pojawił się mimowolny uśmiech. Podniosła i zaczęła ją czytać.
Dostałem wezwanie. To coś pilnego. Nie miałem serca Ciebie budzić. 
Opowiem wszystko po powrocie, jak chcesz przyjedź do laboratorium, może przelotem się zobaczymy. 
PS. Tylko nie zaczynaj beze mnie!
PSS. Kocham Cię.
M. 
'Nie zaczynaj beze mnie?' - pomyślała, przewracając oczami.
- Żeby to jeszcze ode mnie zależało - wyszeptała, zginając w pół kartkę, wrzucając ją do głębokiej kieszonki.
* * *
Jadąc samochodem w wyznaczone miejsce, spodziewał się najgorszego. Danny, który wezwał go, nie był zbytnio zadowolony  z sytuacji. Prawdopodobnie sami tą sprawę nie będą prowadzić. Nauczył się rozpoznawać humor podwładnych, gdy coś było nie tak, a w tym wypadku wszystko zdradzało na gości z większą rangą.
I tak jak się spodziewał. Czarne samochody obrodziły dojazd, a chmara ludzi, nie jego ludzi badało miejsce zbrodni. Na naszywkach ich kurtek, był widoczny napis - "FBI".
- Niech to szlag - wymamrotał pod nosem Taylor, zatrzaskując drzwiczki pojazdu.
Kątem oka dostrzegł stojącego Messer'a wraz z Sheldonem. Oboje mieli niepocieszone miny.
Pokazując swoją odznakę przy taśmie, ludzie z FBI wpuścili go do środka. Bez żadnych komentarzy wszystkie oczy były skupione na nim. Znużony i rozdrażniony, podszedł do swoich przyjaciół. Ten dzień miał spędzić w domu. Ze Stellą. Zostało półtora tygodnia. Miał być przy niej.
- Nic nie mów - uciął Mac, lodowatym spojrzeniem. - Co mamy, że oni tutaj są?
Zza pleców Messer'a wyłonił się Flack.
- Gregory Ashton, lat 46, adwokat - brunet wyczytał ze swojego notatnika, zamykając go. - Tyle wiemy, a raczej tyle zdążyliśmy się dowiedzieć, szybko nam zabronili cokolwiek zrobić - wyjaśnił, wzruszając ramionami.
- Typowe - podsumował Taylor.
W ich stronę kroczył Sinclair wraz z nieznanym mu wysokim mężczyzną.
- Przepraszam, że ciebie wezwaliśmy - zaczął czarnoskóry.
- To moja praca - przerwał mu Mac, chowając dłonie do kieszeni płaszcza. Dzisiejszy kwietniowy poranek był bardziej chłodny, niż wszyscy oczekiwali.
- Tak - kiwnął głową, przenosząc uwagę na wysokiego szatyna w czarnej skórzanej kurtce. - To jest agent Ryan Shelley - wskazał. - Będzie z nami współpracować i dowodzić całą sprawą.
Shelley uśmiechnął się tępo, przytakując.
- Detektyw Taylor - przywitał się, wyciągając dłoń. - Wiem, że to nieodpowiedni moment na pańską obecność tutaj, ale..
- Przejdźmy do rzeczy - przerwał mu, zabierając rękę.
- Proszę tędy - agent machnął w stronę ciała adwokata. Za nimi ruszyli Messer, Flack i Sheldon. - Gregory Ashton był adwokatem, broniący naszego podejrzanego w sprawie przemytu nielegalnych substancji do Stanów Zjednoczonych. Pojutrze miała rozpocząć się pierwsza rozprawa sądowa.
Taylor słuchał uważnie, przynajmniej starał wyglądać na takiego. Martwił się o Stellę, która dzisiejszej nocy nie zbyt dobrze się czuła. W tej chwili miał wyrzuty sumienia zostawiając ją samą w domu. Mogła w każdej chwili zacząć rodzić. Pomimo, że zostało jeszcze półtora tygodnia, na ostatniej wizycie Maura podkreśliła, iż dziewczynki czasem lubią zrobić niespodziankę przed założonym terminem.
* * *
Stała przy łóżeczku dla dziecka. Tydzień temu miała okazję wreszcie zobaczyć końcowy efekt, starań przyszłego taty. Nie spodziewała się, że potrafił zrobić coś takiego. Znała go na wylot, ale z tej strony - w ogóle. Wszystko wyglądało, jakby wyszło z pod ręki profesjonalisty. Farba idealnie położona. Mebelki dokładnie wybrane i pasujące, do całego wystroju. Nawet puszysty dywanik na parkiecie w kształcie serca zaskoczył ją, oczywiście na plus. A nad łóżeczkiem naklejone spore drzewko - jabłonka, ze spadającymi owocami, a także miejsce na trzy zdjęcia. Jednak najsłodszy przedmiot, siedział na materacyku łóżeczka - wielki brązowy miś, czekając na swoją małą właścicielkę. A obok drewnianych szczebli stała, przygotowana i spakowana walizka, na wszelki wypadek. Czuła, że ten wszelki wypadek, może nastąpić już niedługo. Ból w krzyżu nie ustępował, a mała coraz bardziej napierała nad podbrzusze. To była kwestia dni, bądź nawet dwudziestu czterech godzin. Nie zapeszając poinformowała Lindsay, która została w laboratorium, że przyjedzie. Sama bała się zostać w domu, bo gdyby mała postanowiła wyjść wcześniej, miałaby małe kłopoty.
Nie czekając ani chwili dłużej potwierdziła swój przyjazd do laboratorium. Pani Messer, była w gotowości, sama napomknęła iż bardzo chciałaby być przy narodzinach Rose. Stella mogła spokojnie odetchnąć z ulgą.
* * *
Każdy nowy ślad prowadził do donikąd. Żadna inna opcja nie pasowała, ani nie wchodziła w rachubę. Wiedzieli, że to był człowiek powiązany z przemytem, musiał przecież uratować swojego kolegę. Nikt nie miał pewności, że Ashton mógłby wygrać. Dowody przeciw były zbyt mocne.
Shelley stał zamyślony przed szklaną tablicą ze zdjęciami i notatkami. Sala konferencyjna, była zapełniona po brzegi, różnymi sprzętami i ludźmi pracującymi na najwyższych obrotach. Messer i Sheldon starannie oddawali się pracy, a Flack próbował swoich sił z terenie, wraz ze swoimi podwładnymi.
Gdy dźwięk windy rozszedł się po całym piętrze, Mac podniósł wzrok z nad dokumentów trzymających w obu rękach. W nich ujrzał Stellę - zmęczoną, ale zdeterminowaną. Bez namysłu, ruszył w jej stronę, przepraszając wszystkich dookoła, wyszedł.
- Czy to już?! - zapytał, lekko przestraszony jej wizytą, chociaż wcześniej napisał żeby przyjechała.
Greczynka pokręciła głową.
- Jeszcze nie - położyła swoją dłoń na jego barku. - Uspokój się, gdyby tak było napisałabym lub zadzwoniła - poklepała go. - Poza tym, nie jestem w drodze do szpitala - zażartowała.
Taylor wypuścił powietrze z płuc, tworząc grymas na twarzy.
- Jak się czujesz? - spytał z troską w głosie, o wiele spokojniej niż wcześniej.
- Nie narzekam, ale twoja córka daje mi w kość - odpowiedziała, kładąc dłoń na brzuchu. - Wolę być przygotowana na ewentualność.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Tak w ogóle, widziałeś gdzieś Lindsay? - rozglądnęła się dookoła, napotykając gromadkę ludzi w sali konferencyjnej. - FBI?
- Tak bardzo mi ciebie tutaj brakuję - powiedział prosto z serca, nikt inny nie potrafił rozszyfrować zagadki tak szybko, jak ona.
- Ja też tęsknie - odpowiedziała szczerze.
Shelley obserwował uważnie detektywa Taylor'a i zapewne przyszłą Panią Taylor. Nie mógł zasycić ciekawość tylko patrzeniem. Wyszedł z pomieszczenia, pod pretekstem przywitania.
Taylor tylko zmierzył wzrokiem kierującego się w ich stronę agenta FBI.
- To musi być.. - uśmiechnął się szelmowsko.
- Detektyw Stella Bonasera, niedługo Taylor - odpowiedziała z powagą, delikatnie się czerwieniąc. - Lecz teraz jestem na urlopie ze względu na dziecko.
- No tak - potwierdził. - Wasz duet jest bardzo ceniony wśród śledczych - pochwalił, skupiając swoją uwagę na Greczynce. Taylor nie mógł ukryć zazdrości. Na szczęście z odsieczą przybyła Lindsay.
- Przepraszam, że małe spóźnienie - rzekła blondynka, dołączając do grona rozmawiających. - Pana raczej nie znam - powiedziała, ściągając brwi.
- Ryan Shelley, agent FBI - podał rękę Pani Messer, ta szybko ją uścisnęła, jak i puściła.
- Detektyw Lindsay Messer.
- Bardzo u was rodzinnie - podsumował szatyn.
Brązowooka zacisnęła szczękę, nie zwracając uwagi na wścibskiego towarzysza. Krępującą ciszę przerwało pukanie w szybę, co było oznaką jakiegoś trafienia.
- Przepraszam, ale chyba musimy wracać do pracy - rzekł Shelley, odwracając się na pięcie.
Mac tylko przewrócił oczyma.
- Gdyby coś się działo, daj znać - powiedział, pospiesznie całując czoło kobiety.
- Z pewnością - wzruszyła ramionami. - Mam zamiar wyżyć się na tobie - powiedziała niewinnie, czując przy tym jedno mocne kopnięcie.
- W takim razie będę przygotowany.
* * *
- FBI! - krzyknął szatyn, stojąc za kolumną na środku pomieszczenia, trzymając na muszce podejrzanego schowanego za wielkimi drewnianymi skrzyniami. Na te słowa, tamten nieznacznie wynurzył głowę z ukrycia oddając jeden strzał w stronę agentów i detektywów.
- Wal się, Shelley! - drugi strzał, tym razem w ścianę. - Mówiłeś mi coś innego!
Taylor zagotował się w środku. Nienawidził niedbałości w pracy, a najbardziej w tej - niebezpiecznej, pełnej ryzyka. Ten pieprzony agent, nic nie wspomniał, że zna kogokolwiek z przemytu. Mac tylko zacisnął kłykcie na swoim Glocku, skierowanego w skrzynie.
- To było dawno temu! - Ryan wychylił obie ręce z bronią. - Teraz nie masz, na co liczyć! Nie pomogę tobie - burknął ostrożnie, stąpając do przodu.
- Więc nie mamy, o czym rozmawiać - rzucił ostro. - Mogę tylko wsadzić ci tą kulkę w łeb!
Danny był na swojej pozycji, gotowy do zdjęcia mężczyzny. Flack stał zza plecami kilku agentów, bacznie obserwując każdy nieprawny ruch. Natomiast w głowie detektywa głębiły się myśli "To nie tak! Niech go szlag!". Nie powinno go tu być. Od wczoraj wziął wolne przeznaczone dla kogoś innego, ważniejszego w tej chwili, niż czekanie w martwym punkcie. Ten idiota mógł przeciągać negocjację godzinami.
Jeden nieodpowiedzialny manewr wszczął niebezpieczną zabawę. W gości przyszli trzech następnych zakapturzonych ludzi. Na powitanie oddali po kilka strzałów, witając zaciętymi wyrazami twarzy. Każdy z osobna pilnował wejścia w ręku trzymając spore strzelby.
- Teraz zacznie się najlepsze! - mężczyzna wyszedł z ukrycia, nonszalancko podchodząc do Shelley'a. - Może rozważysz co nieco?
- On nic nie rozważy - Taylor wyszedł zza rogu.
Don i Danny instynktownie podążyli za szefem.
- Porozmawiaj ze mną - powiedział krzepko do mężczyzny celującego prosto w oczy agenta. - Wielu takich, jak ty udupiłem - syknął. - Myślisz, że tym razem mi się nie uda? - mówił, podchodząc kurczowo do niego. - Jesteś, jak wrzód na dupie - sunął dalej. - Przez ciebie gniję tutaj, czekając na ustępstwo twoich humorków! Odłóż tą pieprzoną broń i każ innym rzucić uzbrojenie na podłogę, bo jak Boga kocham wystrzelę cały magazynek do twojego tępego łba! - krzyknął rozwścieczony, znajdując się trzy metry od towarzysza.
Kruczoczarny ryknął śmiechem, rozbawiając swoich trzech podwładnych.
- Jesteś zabawny, detektywie.
Dając upust emocją, Taylor z impetem przywalił mężczyźnie w głowę. Tamten z hukiem padł na podłogę ciągnąc za sobą policjanta.
* * *
- Spokojnie - Lindsay położyła dłoń na ramię przyjaciółki. - Na pewno niedługo wrócą - dodała po chwili, wypuszczając powietrze z ust, co jakiś czas rozglądając się po korytarzu.
Stella westchnęła, lekko krzywiąc się. Następny skurcz, dwa kopnięcia.
- Hej, dobrze się czujesz? - zapytała zaniepokojona blondynka.
- Tak, tylko.. - jeszcze jeden, ale ten bardziej przywarł na sile. - Oww, to tylko pojedynczy skurcz - skłamała, głęboko oddychając. Lindsay po raz drugi tego dnia ściągnęła brwi.
- Pójdę do łazienki - powiedziała szybko. - Zaraz wracam.
Greczynka oparła plecy o zimne kafelki. Przez ciało przeszedł drobny dreszcz. Ból w kręgosłupie nasilał się z minuty, na minutę.
- Tylko nie w tym momencie, mała - Stella szepnęła, zamykając powieki.
Nadaremno. Na skroś przeszedł ją gigantyczny ból w dole brzucha - skurcz, kopnięcie. Wody płodowe puściły. Stella wypuściła z siebie ciche jęknięcie.
Zwinęła jedną piąstkę waląc nią o ścianę.
- Tylko bez paniki - wymamrotała. - Wdech, wydech - mówiła przez zaciśniętą szczękę, wyjmując powoli telefon z kieszeni spodni. Z nerwowym drżeniem kciuka wystukała sms'a do Lindsay. Nie minęły sekundy, a w pomieszczeniu pojawiła się blondynka z bojowym nastawieniem.
- Tylko jeden skurcz, huh? - zapytała kręcąc głową, patrząc na zwijającą się z bólu przyjaciółkę.
- Nic nie mów - jęknęła ponownie. - Zabierz mnie do szpitala i.. och Boże! - ścisnęła kawałek blatu.
- Wiem, wiem - powiedziała mimowolnie chichocząc. - Tylko spokojnie - podeszła w jej stronę, pomagając Greczynce utrzymać równowagę.
W drodze do szpitala Linds poinformowała szefa, a na wszelki wypadek wiadomość tekstową również wysłała do swojego męża.
* * *
- Stelli, to się nie spodoba - mruknął Messer, patrząc na draśnięte ramię kolegi.
Taylor tylko spojrzał na niego wzrokiem, mówiącym "No, co ty nie powiesz?". Lecz oszczędził sobie strzępienia języka. W pewnym momencie komórki obu panów zadzwoniły dwukrotnie. Młodszy detektyw szybko chwycił ją w dłoń odbierając wiadomość.
- Dobrze, że już jesteś opatrzony..
- Co? - Taylor nie rozumiał, do czego dąży.
- Musimy się pospieszyć, za kilka godzin zostaniesz tatą - zaświegotał Danny, klepiąc mężczyznę w zdrowsze ramię.
- Co?!
- Chodź tatuśku! - krzyknął Messer. - Nie możesz tego przepuścić!
* * *
Bonasera leżała przypięta do różnych maszyn nadzorujących pracę serca dziecka. Skurcze pojawiały się, co dwadzieścia minut. Świadczyło to, że obje panie są na dobrej drodze. Maura od czasu, do czasu przychodziła do pokoju, zapisując na karcie częstotliwość skurczy.
- Dzielnie to znosisz - rzekła Montana siedząca obok krętowłosej.
- Taa.. - odetchnęła z ulgą, gdy zakończył się spazm bólu. - Aby nie dłużej, niż ty.
- Więcej, lub mniej.. dasz sobie radę - kobieta przysunęła krzesło bliżej.
Stella westchnęła.
- Gdzie on, do cholery jest?! - warknęła. Nie dopuszczała myśli, że będzie musiała bez niego przeżywać narodziny ich córki.
- Zaraz powinn.. - nie dano było skończyć zdania, ponieważ do sali wbiegł zdyszany Mac, a za nim Danny z uśmiechem od ucha, do ucha.
Do oczu Stelli rzuciła się rana na ciele Taylora.
- Co ci się stało? - zapytała, próbując skupić uwagę na nim.
- To? - zerknął na ranę. - To, nic ważnego - powiedział ciepło. - Jak się czujesz?
Na jej twarzy pojawił się szczery uśmiech.
- Boli, jak cholera - przyznała, splatając swoje palce z dłonią detektywa.
Państwo Messerowie z czułością spojrzeli na siebie.
- Zostawiamy was samych - zakomunikował Danny. - Będziemy na zewnątrz.
- Gdy się zacznie, damy znać - Taylor kiwnął głową. - I Lindsay..
Ta zerknęła przez ramię na szefa.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
Stella popatrzyła na jego twarz. Wydawał się być szczęśliwy i podekscytowany. Na to czekała, od dawna chciała zobaczyć go spokojnego. Ale nie miała pojęcia, że skończy z nią.
- Mac? - zapytała.
- Tak?
- Dam radę?
- Jesteś silna - odpowiedział. - Wierzę w ciebie, poza tym będę przy tobie.
Uśmiechnęła się kręcąc głową.
- Nie o to mi chodzi - pogładziła go po policzku. - Czy udźwignę szalę odpowiedzialności? Nigdy nie miałam matki..
- Hej.. - przeciągnął spokojnym głosem. - Poradzisz sobie, my sobie poradzimy będziemy świetnymi rodzicami - uspokajał ją kojącymi słowami. - Obiecuję - szepnął, ściskając jej dłoń, gładząc przy tym kciukiem skrawek skóry kobiety. Miała już odpowiedzieć, ale ponownie przez jej ciało przeszedł skurcz, o wiele mocniejszy i silniejszy od poprzednich. Natychmiastowo w pomieszczeniu pojawiła się doktor.
- Stella - Maura rozpromieniła się. - Już czas.
Oboje spojrzeli na siebie, pełni strachu, miłości i przede wszystkim szczęścia.
- Skup się na oddychaniu i mnie słuchaj - tłumaczyła lekarz. - Będę ci mówić, kiedy zaczniesz, okej?
Stella kiwnęła głową na znak potwierdzenia. Z uśmiechem na twarzy uścisnęła mocniej dłoń swojego ukochanego.
- Będziesz wspaniałym tatą - szepnęła, przygotowana na wszystko.
- A ty mamą - odpowiedział zgodnie. - Będziemy wspaniali.
Półtora godziny krzyku, przekleństw, bólu, kontroli oddechów, aż w końcu w pomieszczeniu rozszedł się dziki płacz nowonarodzonego dziecka.
- Gratuluję - Maura uniosła noworodka do góry. - Macie dziewczynkę.
Greczynka w końcu mogła poczuć ulgę.
- Czyni Pan honory? - zapytała, przenosząc wzrok na Taylora.
Bez odpowiedzi podszedł do Maury, która trzymała jego córeczkę w ramionach. Nie mógł oderwać wzroku do małej płaczącej istotki. Była cudowna. Idealne dopełnienie do ich związku. Na chwilę spojrzał na Stellę. Wykończona, ale szczęśliwa. Przeciął pępowinę, aż w końcu mała wylądowała w jego uścisku.
- Chodź, poznaj swoją mamę - uniósł swój wzrok na kobietę swojego życia. Delikatnie położył szkraba na piersi Stelli.
- Dzień dobry, maluchu - szepnęła, głaszcząc czółko malutkiej.
Mac przysiadł obok.
- Ma twoje oczy - rzekł, obserwując nowego członka rodziny.
 Zachichotała.
- Jest śliczna - do jej oczu napłynęły łzy. - Dziękuję.
- Nie mogła być inna - pogłaskał dziewczynkę po główce, całując przy tym Stellę w usta.
Maura z żalem musiała rozdzielić ten obrazek. Dziewczynkę zabrano na badania, Mac wraz z pielęgniarką poszedł dopilnować każdego szczegółu zostawiając narzeczoną pod dobrą opieką.
Po godzinnej rewolucji, mała panna trafiła ponownie w ramiona matki, ubrana w biały kaftanik i czapeczkę owinięta sporą chustą. Stella nie mogła oderwać od niej wzroku, była zbyt idealna aby mogła przestać.
- Nie zdążyliśmy pomyśleć nad imieniem - rzekł Mac przyciszonym głosem, tak aby nie zbudzić śpiącej dziewczynki.
- Kto nie myślał, ten nie myślał - odgryzła się.
- Heej - mruknął niepocieszony.
- Przecież żartowałam - popatrzyła na niego ze szczęściem wypisanym na twarzy. - Myślałam, że..
- Przyjmę wszystko.
- Rosmarie - czule poprawiła dziecko w ramionach. - Rosmarie Alison Taylor - dokończyła poprawnie.
Na dźwięk swojego nazwiska na serce detektywa rozlała się fala ciepłego uczucia.
- Idealnie - położył swoją dłoń na zawijaku.
- Nie masz nic przeciwko? - zagadnęła.
- W ogóle - mruknął cicho. - Mnie się bardzo podoba - stwierdził, ciągle wpatrując się w dziecko. - Drugim razem, ja będę wybierać imiona - zażartował.
- Taylor!
- Wątpię, żebym utrzymał ręce przy sobie.
- Mhm - w tym momencie drzwi pokoju szpitalnego uchyliły się, a w nich roześmiane twarze przyjaciół: Państwo Messerowie, którzy od pierwszych chwili byli obecni, Flack, Sheldon trzymający puchowego białego misia i Sid, który nie mógł ukryć radości z zostania 'dziadkiem'.
- Pokażcie nam tą małą piękną istotkę - jako, że Dr. Hammerback był najstarszy z całej grupy, wszedł jako pierwszy i zabrał głos. Mac wziął Rose w objęcia, ostrożnie podejmując kroki zbliżył się do przyjaciela.
- Ile to szczęście ma centymetrów?
- Pięćdziesiąt cztery centymetry - odpowiedziała dumnie Stella, siedząca na łóżku.
- I trzy i pół kilo - dodał po chwili Taylor.
- Mała bestia - wtrącił Don, pokazując swój równy układ zębny.
Mac z rozbawieniem zmierzył kolegę.
- No, co? - zapytał głupio. - Wasze charakterki w jednym? Istne szaleństwo!
* * *
Późnym wieczorem każde z gości rozchodziło się do swoich domów po raz ostatni życząc szczęścia i składając gratulację.
Stella wymęczona po całym dniu wrażeń, spała smacznie odwrócona plecami do okna. A Mac nie zwracając uwagi na bolącą ranę, kołysał w objęciu Rose, która również postanowiła sobie uciąć drzemkę po niedawnym karmieniu. Powolnym krokiem udał się w stronę bujanego fotelu. Usiadł w nim wygodnie, kołysając stopniowo siedziskiem, powiedział:
- Będziesz moim oczkiem w głowie.


 * Ja wiem, że dla niektórych masło. :D 
Ale mnie się serduszko rozlało, o! <3 
Pozdrawiam żyjących i nadal shippujących fanów! 
TO JESZCZE NIE KONIEC! 

2 komentarze:

  1. Taak, dla mnie czyste masełko :D
    Ale to Twoja historia, więc nie mam nic do gadania :)
    Taki słodki, typowy poród. Dobrze, że obyło się bez większych komplikacji, a państwo Taylor są już "pełnoprawnymi" rodzicami.
    Czekam na kolejny rozdział!
    Ściskam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że dla Ciebie, to okropne lejące się masło. Ale, jak już wcześniej pisałam, nikt nie każę czytać. :)
      W następnym rozdziale, mała da popalić świeżo upieczonym rodzicom.

      Usuń