Do you feel cold and lost in desperation?
You build up hope but failures all you've known
Remember all the sadness and frustration
And let it go
Let it go
You build up hope but failures all you've known
Remember all the sadness and frustration
And let it go
Let it go
____
Siedział przy biurku z ponurą miną, ze smutkiem w oczach, przepełnione
żalem, miłością i winą. W dłoniach trzymał ramkę ze zdjęciem. Ostatnim czasem
one przybyły w jego biurze. Teraz to nie miało znaczenia. Liczyła się tylko ta
jedyna, którą obejmował w palcach. Tępy wzrok wyznaczył sobie martwy punkt
widzenia. Bez mrugnięcia powiek, usiłował zapamiętać kogoś, kogo już nigdy nie
odzyska.
Opuszkiem delikatnie przejechał po małej szybce szkła, na
której zostawił rozmazany odcisk. Kilkakrotnie ponowił tą czynność, tak jakby chcąc
upewnić się, czy to wszystko jest realne.
Nie bronił się od wściekłości bądź wzruszenia. Kamienny
wyraz twarzy dziś zbyt wiele mówił, niż mu się mogło zdawać.
Obok biurka stał wózek z niemowlęciem, jego dzieckiem, ich
małą córeczką.
Zostawiła go samego, bez pożegnania, ani uprzedzenia. Ale
przecież nie mogła tego zrobić. Dobrze wiedział, że to stało się
natychmiastowo. Nie zdążył jej zasłonić, uratować.
Winił się, że nie poszła razem z nim. Winił się, że patrzył,
jak wykrwawia się na jego kolanach, a on bezradnie starał się zatamować krwawienie.
Ciche kwilenie obudziło go z letargu. Wstając z miejsca
ubrał czarną marynarkę, po czym podszedł do dziecka. Spojrzał w dół. Ujrzał
małe zielone oczka. Ten widok przyprawił go o dreszcz, a na żołądku zacisnęła
się potężna klamra.
- Co, ja teraz zrobię? – wyszeptał, ciągle patrząc na
dziewczynkę. Mała tylko zamachała malutkimi rączkami i nóżkami. – Twoja mama by
powiedziała, że wszystko będzie dobrze – wziął maleństwo w ramiona kierując się
do okna, malutka nieznacznie poruszyła rączkami. – Tylko, czy ja sobie poradzę?
Sam na sam z tobą? – znów pytanie bez uzyskanej odpowiedzi. Zza pleców usłyszał
znajomy głos.
- Poradzisz sobie – powiedziała Lindsay, wysilając się na
drobny uśmiech. – Stella na pewno w to wierzyła, że dasz radę – podsumowała,
próbując udobruchać choć w małym stopniu swojego szefa.
- Nie wiem – westchnął, obracając się do niej.
- Ale, ja wiem – pokiwała głową.
Podniósł wzrok na przyjaciółkę. Widział w jej oczach, że w
niego wierzy. Ale sam nie potrafił do tego dojść. Za godzinę całkowicie ją
pożegna. Pochowa ją na cmentarzu. Wtedy klamka zapadnie. Jeszcze do teraz
łudził się, że dostanie od niej odpowiedź zapewniającą go, iż będzie miał siłę.
- Mac? – zapytała cicho. – Musimy już iść.
Ten tylko kiwnął głową, jeszcze raz zerkając na córkę.
* * *
Szedł bez żadnego towarzystwa wokół siebie. Kroczył na
cmentarz z własnymi myślami. Wszystkim kazał iść wcześniej, aby zajęli miejsca.
Słońce raziło go w oczy. Ciepłe powietrze obejmowało jego
zimną i zdruzgotaną postać. Nic nie mogło ocieplić złamanego serca.
Na horyzoncie dostrzegł tłum. Kilka kroków bliżej. Jego oczy
dostrzegły flagę amerykańską, starannie ułożoną na trumnie. Ponownie poczuł w
żołądku ściskające uczucie. Przystanął na chwilę. Podniósł wzrok ku niebu. Było
nieskazitelnie piękne, jak jej śródziemnomorska skóra. Westchnął, powstrzymując
uczucia.
Teraz nie czas. Musisz
pokazać, że jesteś silny! – mówił sam do siebie w myślach.
Bez słowa doszedł do wszystkich, jedynie sprawdził, czy nie
brakuję czegoś małej.
Stanął na swoim miejscu, niedaleko trumny. Wbił wzrok w
wielką dziurę, gdzie za niedługo jego narzeczona zostanie pochowana.
Za tydzień miałaś
zostać moją żoną – pokręcił głową, dłońmi dotykając twarzy.
Czuł na sobie wzrok innych. Wiedział, że będą się o niego
troszczyć. Ale bez niej, to nie, będzie to samo. Ona była ostoją, bezpieczną
przystanią, jedyną kobietą, którą pokochał i skrywał, to uczucie przez wiele
lat. Była jego, a teraz musiał ją oddać w ręce Najwyższego.
Słuchał uważnie kolejno przemowy ich wspólnych przyjaciół,
aż nadszedł jego czas.
Wchodząc na podest, modlił się o to, aby nie uronił łez. Nie
chciał pokazywać słabości.
- Dziękuję za przybycie, na pewno Stella cieszyłaby się w
waszego przyjścia tutaj – pauza na zastanowienie. – Prawdę mówiąc nigdy nie
wyobrażałem sobie tego momentu. Zawsze myślałem, że ona mnie będzie opłakiwać,
a nie ja ją – zaczęło się najgorsze.
Do rzeczy!
- Przez wiele lat była moją przyjaciółką. Nic nowego wam nie
odkryję. Sami wiedzieliście, że między nami jest coś więcej, niż przyjaźń.
Żałuję, że nikogo z was nie posłuchałem, że nie wyszedłem z inicjatywą
wcześniej. Ten dzisiejszy dzień może by się w ogóle nie odbył, a my byśmy byli
szczęśliwi – nabrał powietrza. – Wiem, że nie jestem sam. Że nie zostawiła
mnie. Mam córkę. Połowę jej i mnie, jednakże jak patrzę w jej oczy widzę
Stellę, nie siebie.
Nigdy nie zapomnę, gdy przyszła do mojego biura – rozkojarzona,
zdenerwowana i podekscytowana. Nie domyślałem się, o co może jej chodzić. Ale w
końcu wywnioskowałem, co ją trapi. Nie zdążyłem spytać. Zamknęła oczy i
powiedziała, że jest w ciąży. Jak dziś pamiętam, że te słowa uderzyły mnie, jak
pięść. Wtedy nie wiedziałem, czy ta wiadomość jest dobra, czy zła. Ale teraz
wiem, że to jest najlepsze, co mogło mnie spotkać.
Żałuje..– zatrzymał się wzrokiem błądząc po fladze. – Że Hope
nie pozna swojej matki – zacisnął obie pięści. – I żałuję jeszcze jednego –
zmienił ciężar z lewej strony na prawą. – Że nie zdążyła się z nami pożegnać. Wiem,
że nie mogę jej winić, ale nie potrafię żyć z myślą, iż straciłem ją przez swój
własny błąd.
Opuścił głowę, zgiął kartkę papieru, która właściwie nie
była potrzebna i schował do kieszeni. Spojrzał na twarze przyjaciół, kiwnął głową
w podzięce za ich obecność.
Za sobą usłyszał dźwięk, który daje sygnał do pochówku. Zmroziło
go. Stanął. Nie mógł się obrócić. Wsadził dłonie do kieszeni. Zakleszczone, aż
do tego stopnia, że czuł ból. Aczkolwiek on nie mógł równać się z bólem, który
czuję w środku. Wypalone miejsce po sercu. Ona zabrała je ze sobą, lecz
zostawiła nadzieję na odnowienie w końcu miał dla kogo żyć. Ma kim się
opiekować. Jest ojcem, a ojcowie będą walczyć pomimo wszystko.
Nie lubię takich smutnych historii. To nie dla mnie. Przynajmniej nie na ten wieczór...
OdpowiedzUsuńJęzyk bardzo mi się podobał. Ślicznie przedstawiłaś całą tę sytuację i mogłam sobie wszystko dokładnie wyobrazić. W zasadzie nie wiem, co mogę jeszcze napisać, ponieważ brak mi słów. Naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem tego onepartu. I klimat, i przemowa... Dosłownie wszystko. A jak napisałaś o tych zielonych oczach, to w moich pojawiły się łzy.
Teraz żałuję, że tak późno tutaj dotarłam. Przepraszam...
Weny!
Nie ma za co przepraszać, wiem ile masz na głowie, więc nawet nie mam żalu. :)
UsuńSama się zdziwiłam, że coś skleiłam - sensownego! Bo ostatnim czasem ciężko przędze, chociaż pomysłów sto na minutę. Straszne uczucie, jak rozrywa głowę, a nie możesz tego wykrzesać z siebie.
Tylko podziękować piosence, która mi pomogła, bez niej nawet bym sobie nie wyobraziła tego wszystkiego. Najpierw zabrałam się za sklejkę, a potem za pisanie. Udało się!
Niezmiernie się cieszę, iż Tobie się podobało.
A wena się przyda, bo mam tak fajny pomysł.. :D
Ściskam.
Podobnie, jak Elly wzruszyłam się przy fragmencie o zielonych oczach. Nie wiem dlaczego, zwykle takie smutne historie mnie nie poruszają. Ale z Ciebie Diablica. Coś Ty mi zrobiła? :>
OdpowiedzUsuńSię nie nabijaj. :c
Usuń